Byłam, zobaczyłam, przytyłam i oto znów opalam się w blasku ekranu :) To co najbardziej pociąga mnie w podróżach to chyba przede wszystkim jedzenie. Oczywiście lubię oglądać nowe miejsca, lubię zmęczyć się spacerami, obserwować mieszkańców, lubię oglądać zabytki, galerie i ... wystawy sklepowe, ale później jest czas na najlepsze ... jedzenie :) A Francuskie jedzenie ... oprócz tego, że smakuje to jeszcze ślicznie wygląda. Największą radość sprawiły mi francuskie bułeczki i pięknie podane, kolorowe desery. Tu pianka, tam waniliowy krem, owoce, polewy ... góry różnokolorowych makaroników, z tego wszystkiego zapomniałam kupić choć paczuszki magdalenek :)
Pierwszy raz miałam też okazje spróbować foie gras. Choć spodziewałam się, że będzie mi nie smakował to jednak smakował :) Walizka powycieczkowa waży 10 kg więcej, trochę ze względu na konferencyjne foldery, trochę przez wino :)
Poitiers ma wszystko to co niezbędne do bycia uroczym miastem: wąskie uliczki biegnące pomiędzy nie-wiadomo-jak-starymi kamienicami, ilość katedr/kościołów dorównującą ilości knajpek i owe nastrojowe knajpki.
Jest tylko jedna rzecz, z której jestem średnio zadowolona - zdjęcia raczej mi nie wyszły (zapobiegawczo zaopatrzyłam się w kilka pocztówek). Aaa i jeszcze jedno - ostatniego dnia znalazłam sklep z koralikami ... niestety był już zamknięty !